» Pawilon herbaciany » Opowiadania » Miłość i honor

Miłość i honor


wersja do druku
Redakcja: Staszek 'Scobin' Krawczyk
Ilustracje: Ewa 'Akaszik' Cetnar

Miłość i honor
Powietrze przesycone było wonią kwiatów wiśni, a najmniejszy podmuch sprawiał, że tysiące płatków wirowało w barwnym korowodzie. Tego roku wiosna była niezwykle pogodna, przyroda szybko budziła się po zimowym śnie. Wybuchając feerią barw i trelami ptaków, świat radował się ogrzewany coraz cieplejszymi promieniami Pani Amaterasu.
Wiosna to dobry czas, aby wymieść z kątów wszelkie brudy, odświeżyć maty i powiesić nowe lampy. I to zarówno w chłopskich chatach, jak i w pałacach daimyo.
– Jak mówiłem, tak się stało. Przez pół roku nikt się mną nie zainteresował, dzięki czemu mamy teraz kufer pełen koku – powiedział mężczyzna w złoto-czerwonym kimonie, pieczętujący list.
– Prowadzenie interesów ze Skorpionami zawsze jest bardzo ryzykowne, Yuudai-sama. Jeśli zrozumieją, że nadal sprzyjasz rodzinie Asako pomimo tego, iż ślubowałeś wierność daimyo Yogo, mogą próbować się odegrać.
– Bzdura. Gdyby połapali się w sprawie, już dawno próbowaliby mnie powstrzymać. A teraz zdradziliby swoje interesy.
– Zbyt długo mieszkasz wśród nich, Yuudai-sama. Zaczynasz myśleć tak samo, jak oni.
– I dobrze. Zawieź ten list Hotaka-sama.
– Wyruszę z samego rana – młodzieniec pokłonił się i wyszedł.
– Czas zająć się czymś przyjemniejszym – powiedział sam do siebie Asako Yuudai, wstając.
Upewniwszy się, że szkatułka ze złotem jest dobrze ukryta, mężczyzna przeszedł do swojej sypialni. Gdy tylko odsunął drzwi, szeroko się uśmiechnął.
Przy niskim stoliku siedziała gejsza, najpiękniejsza, jaką kiedykolwiek widział. Starannie wykonany makijaż podkreślał jej pełne usta i łagodne oczy. Nie tylko twarz miała białą, ale również ręce, a upięte wysoko włosy odsłaniały łabędzią szyję. Jasnoczerwone kimono starannie układało się wokół postaci gejszy, lekko przy tym zsuwając się z ramion i odsłaniając dekolt. Nosiła też maskę z delikatnej siatki.
Rozdrabniała właśnie liście herbaty, kiedy wszedł do środka. Dystyngowanym ruchem odłożyła naczynie i pokłoniła się samurajowi, przykładając czoło do leżących na ziemi dłoni.
– Nie przerywaj sobie – polecił, zasuwając za sobą panel.
Mimo tych słów gejsza podniosła się i z pochyloną głową podeszła do samuraja. Pomogła mu zdjąć czerwone kamishimo z monem rodziny Yogo i podsunęła stojak na miecze. Yuudai z szacunkiem odłożył katanę i wakizashi, po czym usiadł naprzeciwko gejszy.
Lekko przysłonięte lampy nadawały powolnym i dokładnym ruchom gejszy tajemniczego powabu. W powietrzu natomiast unosił się słodki zapach, z domieszką odrobiny goryczy. Dostrzegł go dopiero po dłuższej chwili siedzenia w nim.
– Co to za zapach? – zapytał.
– Miłości, Yuudai-sama.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Chętnie bym zatrzymał cię przy sobie.
– Mój pan niechętnie by się ze mną rozstał.
– Stać mnie na ciebie.
– Nie wątpię – gejsza zalała liście herbaty wrzątkiem.
– Nie widzę instrumentu. W czym jesteś dobra?
– W sprawianiu przyjemności – odparła, napełniając czarkę brązowym napojem.
– A jak masz na imię?
– Słoneczny Świt – podała mu czarkę. Odbierając ją, wykorzystał okazję, aby opuszkami palców musnąć jej dłoń. Niespiesznie wypił, po czym oddał naczynie.
– Pokaż, w czym jesteś taka dobra – Yuudai chwycił gejszę za rękę.
– Pozwól, Yuudai-sama, że pokażę ci nową rozkosz – powiedziała gejsza, po czym zaczęła nucić spokojną melodię. Gdy zwolnił uścisk, rozpuściła włosy, podniosła się i rozpoczęła delikatny masaż, a kiedy tylko ziewnął pierwszy raz, zachęciła go, aby się położył.
Feniks czuł się błogo, otoczony słodkim zapachem i muskany po plecach włosami gejszy. Naprawdę uwierzył, że w powietrzu unosi się miłość.
I to o niej marzył, gdy zasnął, uśpiony melodią nuconą przez kobietę. Śnił o wspaniałej nocy spędzonej z najwspanialszą gejszą, jaką spotkał, która w mig odgadywała każde jego pragnienie.
Tymczasem rzeczywista gejsza założyła na twarz czerwoną chustę z wyhaftowanym czarnym skorpionem na twarz i wyszła po ostatni, zabójczy składnik tej nocy.

Asako Yuudai był zbyt pyszny i pewny siebie, sądząc, że nikt nie widzi jego przekrętów. Wchodził w zbyt wiele interesów z ludźmi zbyt niedostępnymi dla jego pozycji. To musiało dotrzeć do uszu księcia tych ziem. A żaden daimyo, zwłaszcza w tej prowincji, nie mógł sobie na coś podobnego pozwolić.
Kara za oszustwo powinna być na tyle sroga, aby powstrzymać kolejnych. A na to było wiele sposobów.
Poruszając się cicho niczym kot, w czarnym stroju, był praktycznie nie do zauważenia. Jak każdy ninja, zgodnie z rozkazem szedł jedynie z kataną na plecach, wyposażony w kilka noży i shurikeny. Kilka dni wcześniej dokładnie poznał rozkład pomieszczeń w domu Asako Yuudai. Teraz wspiął się na dach, skąd wsunął się nad sufit. Ostrożnie przeczołgał się nad sypialnię Feniksa. Odsunąwszy zdawałoby się nieruchomy panel, czekał na dogodną okazję, aby uderzyć.
Feniks nie był sam. Towarzyszyła mu młoda kobieta, gejsza, sądząc po stroju i uczesaniu. A na pewno nie była to jego żona. Ninja dostrzegł skorpiona skrytego we wzorze jej kimona. Dlatego wolał poczekać, aż opuści sypialnię. Domyślając się skorpiońskiej krwi w jej żyłach, nie chciał jej zabijać.
Wyszła znacznie szybciej niż przypuszczał, a jego cel spał w swoim ulubionym kimonie. Spuścił się na linie i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, stanął nad samurajem. Powoli wyjął katanę i wymierzył prosto w serce. Cios powinien być szybki, aby Feniks nie mógł krzyknąć.
Wtem panel otworzył się i w wejściu pojawiła się gejsza. Ściskała w dłoniach szklaną fiolkę. Spojrzeli na siebie, zaskoczeni swoją obecnością. Szybko przeanalizowali całą sytuację: zdecydowanie pojawili się w pokoju z tym samym zadaniem. Jednocześnie oboje nie mogli pozwolić na to, aby ktokolwiek widział ich przy pracy. Po chwili ninja znikł w otworze w suficie, a gejsza w ciemnych korytarzach. Przerwane zadania zawsze stawały się zbyt nieprzewidywalne.
Asako Yuudai obudził się o brzasku. Odświeżył się, po czym udał do świątyni, by pomodlić się i podziękować Amaterasu za nowy dzień, który pozwoliła mu przeżyć.

Przybycie Soshi Tsukiko zapowiedziało pojawienie się dwóch służek, które opuściły zasłony. Gdy w sali tronowej zapanował mrok, weszła samurai-ko w czerwonym kimonie, ozdobionym jedynie monami rodziny. Szła tak drobnymi krokami, iż sprawiała wrażenie, że unosi się tuż nad podłogą.
Soshi Bantaro nadal przechodził dreszcz po plecach, gdy spoglądał w wiecznie bladą twarz shugenja. Znał jednak przyczynę, dla którego jej skóra pozostawała biała, a słońce raniło. Wróciła nad ranem, nim pierwsze promienie wyłoniły się zza horyzontu. Pozwolił jednak, aby odpoczęła, nim wezwał ją do siebie.
Podeszła do tronu i padła na twarz. Jak przystało na wierną sługę swojego daimyo, czekała, aż to on przemówi.
– Jakie przynosisz wieści, Tsukiko-dono?
– Niepomyślne. Zawiodłam cię, panie – dokładniej przycisnęła czoło do dłoni.
Nim Soshi Bantaro przemówił ponownie, zastanowił się.
– Czy poczyniłaś przygotowania z pełną starannością?
– Tak, panie. Pojawił się jednak czynnik, który mi przeszkodził.
– Czy mogłaś go obejść?
– Nie bez narażenia całego zadania.
– Czasem trzeba zaniechać działania, by dotrzeć do celu. Możesz odejść.
Soshi Tsukiko nigdy nie zawodziła. Z kolei daimyo rodu Soshi nie mógł pozwolić sobie na jej stratę. Dlatego wolał, aby jej misja zakończyła się niepowodzeniem, niż żeby kobieta nie wróciła w ogóle.
Wieczorem Tsukiko wyszła do ogrodu, aby przespacerować się wśród śpiących już kwiatów. Tylko o tej porze mogła ich dotknąć, poczuć, że żyją. Wkrótce dołączył do niej jej daimyo.
Noc zawsze wiele skrywała pod swoim płaszczem. A ustronne miejsca pozwalały Tsukiko i Bantaro na swobodne rozmowy, otwarte i pozbawione dworskiej etykiety. Gdy oczy dworu i służby były zamknięte, traktowali się jak rodzeństwo.
– Co się stało, Tsukiko-chan? – zapytał Bantaro.
– Pojawił się ninja. Chciał tego samego.
– Wygląda na to, że Yuudai ma więcej wrogów. Dotarł do swojego celu?
– Nie. Wycofał się tak samo, jak ja. Wolał, aby obce oczy nie widziały go przy pracy. Wybacz, Bantaro-kun, że cię zawiodłam.
– Bardziej zawiodłabyś mnie, gdybyś nie wróciła.
– Wrócę do Asako Yuudai i...
– Nie, Tsukiko-chan. Zrobiłaś wszystko, aby zakończyć jego życie. Teraz wszystko w rękach Fortun.
– Albo tych, którzy również chowają urazę do Feniksa.

Pamięć o barwnych wiśniach już dawno przeminęła, teraz na gałęziach drzew pozostały jedynie zielone liście. Coraz to nowe kwiaty otwierały swoje kielichy, ciesząc ludzkie oko swoim pięknem. Pani Amaterasu tego lata nie szczędziła swojego ciepła ukochanym dzieciom.
– Znowu myślisz o tamtej porażce? – Ryuu zwrócił się do swojego zamyślonego towarzysza, przeczuwając, co go zaprząta.
– Raczej o tym, co mi przerwało – przyznał Ayumu.
– Takich gejsz jest pełno, tyle co pąków na tym krzaku – Ryuu wskazał na mijane rośliny.
– Ta magnolia już przekwita – odparł Ayumu. – Mimo wszystko urzekła mnie ta gejsza. Te jej oczy. Miała w sobie coś przyciągającego.
– Mówisz, jakbyś się zakochał.
– Gdybym znał jej pana, wykupiłbym jej kontrakt.
– Nie wiem, co na to twój pan. Przez nią nie wykonałeś zadania.
– Prawda. Zaskoczyła mnie. I ponowiłbym próbę, gdyby dwa tygodnie później Feniks nie skręcił karku, spadając z konia. Nawiasem mówiąc, to był trochę dziwny wypadek – Ayumu uśmiechnął się znacząco.
– Widać ktoś jeszcze czyhał na jego życie. Założę się, że to Yogo.
– A oni niby czemu?
– Chociażby dlatego, że zdradzał ich córkę.
Shosuro Ryuu był dyplomatą, oficjalnie. Jak mówił jego mon na plecach, służył panu na Kyuden Bayushi. W młodości dużo kręcił się wśród różnych ludzi, wykazując się inteligencją i sprytem. Dlatego daimyo rodu Bayushi zaczął wysyłać go do załatwienia trudnych spraw, a gdy tradycyjne środki zawodziły, Ryuu działał niekonwencjonalnie.
Z kolei Shosuro Ayumu był jego najlepszym przyjacielem. Jako siódmy syn swojego ojca nie miał żadnych perspektyw, dlatego dołączył do Ryuu w szkole ninja. Dzięki przedsiębiorczości swojego przyjaciela Ayumu poznał wiele liczących się osób. Gdy sam nie miał akurat żadnego zadania, towarzyszył mu w jego misjach.
Tym razem jechali na Kyuden Soshi bez poważnego zadania. Po prostu byli w zamku, dlatego Bayushi Shoju wysłał ich z listem do Soshi Bantaro. Potraktowali to jako urlop, dlatego niespiesznie prowadzili konie.
Do Kyuden Soshi dotarli późnym popołudniem. Przy koniach natychmiast pojawili się chłopcy stajenni. Ich samych natomiast służący poprowadził do swojego daimyo.
Ayumu już dawno wyrobił w sobie nawyk dokładnego przyglądania się nowym miejscom. Nie uszło zatem jego uwadze, że część korytarzy osłonięto ciemną materią, aby słońce nie dostawało się do środka.
Rozważania nad przyczyną tego postępowania przerwało mu pojawienie się na końcu korytarza kobiety. Szła powoli, żadna fałda jej kimona nie zmieniała swego położenia. Mimo że poruszała się jak gejsza, nikt nie mógł wątpić, że ma przed sobą szlachetną damę. Czarne mony na jej czerwonych rękawach ujawniały, kim jest i komu służy.
Gdy mijała mężczyzn, podniosła oczy. Ich wzrok się spotkał. Rozpoznała Ayumu, choć teraz miał na sobie pstrokate kimono i papierową maskę. On z kolei nie miał wątpliwości, gdzie widział ją pierwszy raz.
– Czy wiesz, kim jest ta kobieta? – Ayumu zapytał szeptem, gdy oddaliła się.
– Soshi Tsukiko, shugenja, nieoficjalnie prawa ręka Soshi Bantaro. Kobieta zimna jak lód.
– Interesująca.
– Tajemnicza. Jeśli masz odrobinę rozsądku, będziesz trzymał się od niej z daleka.
Gospodarz czekał już na przybyszy w sali tronowej. Mężczyźni padli jak należy przed daimyo i przywitali się.
– Nasz pan, Bayushi Shoju, przesyła przez moje ręce ten oto list – Ryuu wysunął przed siebie zwój.
– Dziękuję, że zechcieliście pofatygować się z tak banalną rzeczą – odparł Bantaro odbierając list.
– Prośba naszego pana nigdy nie jest banalna.
– Racja. Bądźcie zatem moimi gośćmi. Zapewne przed kolacją chcielibyście się odświeżyć.
Soshi Ryuu przytaknął, więc służący poprowadził ich do pokoi.
W trakcie kolacji Ayumu miał tysiąc rzeczy do powiedzenia. W zasadzie prawie w ogóle nie milknął. Mówił dużo, skupiając na sobie wzrok wszystkich zebranych. I choć humor mu dopisywał, sake nie pił prawie w ogóle, za to pomiędzy kolejnymi opowiadaniami ukradkiem spoglądał na Tsukiko. Teraz był już zupełnie pewny, że ma przed sobą gejszę z domu Feniksa.
Również ona przyglądała się mu spod półprzymkniętych powiek. Trudno było jej uwierzyć, że taka gaduła była skrytobójcą. A jednak te kolorowe jedwabie skrywały zręczne i silne ciało członka tajnych oddziałów.
Obecność gości sprawiło, że kolacja znacznie się przedłużyła. Było już zupełnie ciemno, gdy biesiadnicy rozeszli się do pokoi. Nie wszyscy jednak udali się tam od razu.
Soshi Tsukiko ruszyła swoją ulubioną ścieżką pośród krzaków magnolii. Pozwalały one na spokojną rozmowę, a jednocześnie dawały możliwość dokładnego obserwowania otoczenia, zatem nikt niepowołany nie mógł się do niej zbliżyć bez jej wiedzy.
Shosuro Ayumu ruszył jej śladem mając nadzieję, iż nadarzy się okazja, by z nią porozmawiać. Choć skradał się jak do ofiary, nie zdołał jej podejść. Raptownie odwróciła się twarzą do niego, gdy był pięć kroków za nią.
– Pomyśl dwa razy, nim postawisz kolejny krok – poleciła stanowczym tonem.
Co prawda Ayumu był zaskoczony nagłą reakcją Tsukiko, zdołał jednak dostrzec, że dłonie ułożyła w pieczęć.
– Wybacz, pani, że cię przestraszyłem – głęboko się pokłonił – ale nie to było moim zamiarem – i natychmiast ugryzł się w język.
– Pięknymi szafujesz słowami, Ayumu-san, ale na mnie nie robią żadnego wrażenia.
– Każdy nosi dwie maski na twarzy, obie, aby go nie rozpoznano – Ayumu wyprostował się. – Jednak bystry obserwator widzi znacznie więcej niż maski. A ja swego czasu zobaczyłem wspaniałe zjawisko, niezwykle piękne i równie tajemnicze.
– A ja widzę gadułę, który wie, kiedy milczeć.
Tsukiko rozluźniła dłonie, a na twarz Ayumu padły krople wody z rozproszonego czaru. Shugenja odwróciła się i ruszyła dalej wzdłuż ścieżki. Tym razem nie zareagowała, gdy samuraj ruszył za nią.
– Od tygodni ciągle myślę o tobie, Tsukiko-san – Ayumu przerwał ciszę.
– Trudno rozmyślać o osobie, którą właśnie się poznało.
Piękna i inteligentna – pomyślał Ayumu. Ale miała rację. Wszak tamtego wieczora ninja spotkał gejszę, a teraz po ogrodzie spacerowało dwoje samurajów.
– Czy jest miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać, nie narażając się na plotkarskie szepty służby? – zapytał, choć był pewny, że w pobliżu nikogo nie było – lata treningów wyrobiły u niego zmysł wyłapywania najdrobniejszych zmian w otoczeniu. Jednak w trakcie wykonywania zadań już niejedną taką rozmowę podsłuchał.
Samurai-ko skinęła i skręciła w stronę altanki. Tam usiadła na wygodnych poduszkach, natomiast Ayumu zajął miejsce naprzeciwko niej. Uważnie przyglądał się jej, kiedy składała pieczęcie. A gdy skończyła, umilkły wszystkie odgłosy ogrodu, nawet gra polnych koników.
– Wierzę, że nieprzypadkowo znaleźliśmy się w tamtym pokoju w tym samym czasie – podjął Ayumu.
– Mówisz o przeznaczeniu? – Tsukiko schowała dłonie w rękawy.
– Tak. Yuudai musiał umrzeć, a my spotkać się. Dlatego też dzisiaj tutaj przybyłem.
– Zbyt wiele sobie wyobrażasz, samuraju.
Tsukiko przyzwyczajona była do władczego tonu. Nic też dziwnego, że trzymała Ayumu na dystans, skoro przewyższała go chwałą. Ale on nie miał zamiaru dawać za wygraną.
– Nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie, ale zakochałem się w tobie, Tsukiko-san. Od tamtego wieczora nie potrafię przestać o Tobie myśleć. I poprzysiągłem sobie, że zrobię wszystko, aby ciebie odszukać.
– Zakochałeś się w zwykłej gejszy – Tsukiko zaśmiała się cicho.
– Zwykłej gejszy nikt nie wysłałby do domu Feniksa – odparł, nie dając się zbić z tropu. – I zapewniam Cię, na mój honor, że będę walczył o twoje serce. Słowem i ostrzem.
– Chcesz walczyć o osobę, której nie znasz?
– Nie mam nic do stracenia – zapewnił. – A ty jesteś osobą, o którą warto się starać, choćby po kres moich dni.
– Starając się o mnie, doprowadzisz do mojej zguby – Tsukiko odwróciła twarz w stronę kwiatów.
– Przecież nie jesteś własnością Soshi Bantaro – zauważył, choć już nie tak pewnym głosem.
– Nigdy tego nie zrozumiesz. Są rzeczy, które od nas nie zależą. Nasze życie nie należy do nas – głos Tsukiko ściszył się, lecz nie stracił władczego tonu.
– Śmiem sądzić inaczej. W końcu to moje własne decyzje doprowadziły mnie do tego miejsca.
– Złudzenie – odparła Tsukiko podnosząc się. Wyszła z altanki, gdzie po jej odejściu zabrzmiały odgłosy nocnego życia.
– Poproszę Soshi Bantaro, aby pozwolił mi tu zostać – Ayumu zerwał się za nią.
– A twój pan?
– Wezwie mnie, jeśli będę mu potrzebny. Do tego czasu mogę przebywać tam, gdzie zechcę.
Tsukiko uśmiechnęła się w duchu. Ktoś, kto chce się o nią starać, zasługuje choć na odrobinę jej uwagi.
Mimo to powtórzyła przysięgę, że nigdy nie zwiąże się z mężczyzną. Małżeństwo zawsze prowadzi do narodzin dziecka. A ona nie chciała przekazać swojego przekleństwa córce, którą opuści w dniu jej narodzin.
Następnego dnia Shosuro Ayumu uczynił to, co zapowiedział. Soshi Bantaro przystał na jego prośbę, a Shosuro Ryuu poniósł jego decyzję do ich pana.

Ayumu nie ukrywał swych starań o Tsukiko. Pisał dla niej wiersze, choć dalekie były od ideału, ofiarowywał prezenty. Początkowo kobieta stanowczo odmawiała przyjmowania darów. W końcu jednak uległa.
– Shosuro Ayumu chyba naprawdę się w tobie zakochał – rzekł Bantaro zasuwając za sobą panel. – A na pewno nie gra.
– Powinieneś go odesłać, Bantaro-san. Po co dawać mu złudną nadzieję? – Tsukiko odłożyła pędzel i spojrzała na rozmówcę.
– Nie ma takiej potrzeby. Jest zupełnie nieszkodliwy. A ty też nie możesz spędzić samotnie całego życia.
– Nie mogę też skazać córki na mój los. I nie chcę, żeby wychowywała się bez matki. Klątwa powinna skończyć się na mnie.
Z tym argumentem daimyo nie mógł dyskutować.
– Jeśli nie odpuści, skontaktuję się z kim trzeba, żeby go odwołano – oznajmił daimyo rodziny. – Chyba że ty zmienisz zdanie.
– Dzień, w którym zmienię zdanie, będzie pierwszym dniem mojego końca.
Soshi Bantaro nie odpowiedział. Doskonale wiedział, że Tsukiko ma rację. Ona natomiast wróciła do przepisywania zwoju.
Wszystko, a na pewno wiele, zmieniło się kilka dni później. Na zamku pojawił się cesarski namiestnik z rodziny Isawa zmierzający do Kyuden Bayushi. Przybył ze świtą niezapowiedziany, ale daimyo przywitał go z otwartymi ramionami, jakby był długo wyczekiwanym gościem.
– Niech promienna twarz Pani Amaterasu przychylnie spogląda na twój dom, Soshi Bantaro – przywitał się Isawa Masaru.
– Mój dom raduje się goszcząc tak znakomitego samuraja – odparł szczerze daimyo.
Jeszcze chwilę trwała wymiana ukłonów i pochwał, po czym Bantaro zaprosił gości na kolację, dając chwilę na odświeżenie się po podróży.
Każdego gościa Soshi Bantaro przyjmuje z należytą godnością. Na jego stole zawsze stoją wykwintne potrawy, pod dostatkiem dla każdego. Nie brakuje również sake dla szlachetnych samurajów. Niemalże niezauważalne gejsze umilają czas mężczyznom swoją grą.
A tym razem dodatkowo Shosuro Ayumu zabawiał zebranych licznymi historiami, przeważnie zabawnymi, których nie powstydziłby się żaden artysta Kakity.
– Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego przyjęcia w domu Skropiona – Isawa Masaru zwrócił się do daimyo rodziny Soshi.
– Kim bylibyśmy, gdybyśmy nie umieli dzielić się tym, co mamy najlepsze – odparł Bantaro.
– Słyszałem, że Skorpiony słyną z najlepszych szkół gejsz – Feniks kontynuował.
– Próżnością byłoby potwierdzać to stwierdzenie, Masaru-san. Aby móc porównać, najpierw należałoby spróbować.
– Jestem tego samego zdania.
– Proś zatem o którą chcesz.
– Widziałem na korytarzu jedną, która wpadła mi w oko. Poruszała się z niesamowitą gracją. Niestety szybko zniknęła w jakimś pokoju, musiała nie być jeszcze gotowa.
– Wskaż która to, a zaraz zajmie miejsce obok ciebie.
– Nie ma jej teraz tutaj.
Soshi Bantaro przemknął wzrokiem po wszystkich gejszach w jadalni. Rzeczywiście, dwóch brakowało, musiały udać się po dzban z sake.
– Powiedz, kiedy się pojawi – daimyo zwrócił się do namiestnika.
– Nie omieszkam.
W końcu weszła. Czerwone kimono dokładnie skrywało jej postać, a maska twarz. Włosy spięte wysoko małymi pasmami opadały na ramiona. Szła drobnymi krokami, z dłońmi schowanymi w rękawy.
– A oto i ona – rzekł Masaru.
Bantaro zbladł pod maską, widząc zbliżającą się Tsukiko. Jeśli Feniks widział ją tylko przez chwilę, mógł nie dostrzec monu. A i teraz zlewał się on z ciemnym wzorem kimona.
– Usiądź przy mnie, moja gejszo – Masaru zwrócił się do shugenja nieco podniesionym tonem, nim Bantaro zdołał cokolwiek powiedzieć.
Tsukiko stanęła jak wryta, spoglądając na namiestnika. Ayumu urwał w połowie słowa, słysząc słowa Feniksa.
– Nie patrz tak na mnie, tylko podejdź – ponaglił ją.
– Zważ na słowa, Masaru-san – wypalił Ayumu, nim daimyo choćby otworzył usta.
– Bantaro-sama przyobiecał mi dowolną gejszę, którą sobie wybiorę. A ja chcę ją i nic ci do tego.
– Wiele mi do tego, gdyż jest to Soshi Tsukiko.
– Soshi? – prychnął Feniks. – A nosi się jak gejsza, jak hinin. Nie samurai-ko.
– Walczę o względy Tsukiko-san i zaręczam o jej szlacheckim pochodzeniu. Jeśli nadal chcesz, aby zasiadła przy tobie, najpierw będziemy musieli rozmówić się na osobności – Ayumu znacząco sięgnął do boku.
– To jest obraza cesarskiego namiestnika – Isawa Masaru zwrócił się do Soshi Bantaro.
– Nie. To jest obraza Soshi Tsukiko. Moje dojo jest do waszej dyspozycji.
Wszyscy przebywający w sali biesiadnicy przenieśli się do dojo. Nie było tylko sake i muzyki gejsz. Niemniej zapowiadało się również dobre przedstawienie.
Isawa Masaru i Shosuro Ayumu stanęli naprzeciwko siebie z katanami przy boku. Trwali nieruchomo, mierząc się i oceniając.
W mniemaniu Feniksa jego przeciwnik nie należał do silnych i sprawnych. A na pewno nie był bushi, w przeciwieństwie do niego. Z kolei Ayumu widział tę ocenę w oczach namiestnika.
Feniks pierwszy wyszarpnął katanę z saya ... trafił w próżnię – Skorpiona nie było tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą. Ayumu poprowadził ostrze tuż pod ręką przeciwnika. Obrócił się przez lewe ramię i ciął namiestnika przez plecy, rozdzierając mon na pół. Masaru padł na podłogę. Natychmiast znalazł się przy nim shugenja, badając go.
– Nie żyje – oznajmił.
– Isawa Masaru zginął w honorowym pojedynku – podjął Soshi Bantaro. – Kto w to wątpi, niech zgłosi się do mnie.
Nikt nic nie powiedział. I nikt nie wrócił do sali biesiadnej. W ciszy goście rozeszli się do pokoi. Daimyo posłał po eta, aby zajęli się ciałem namiestnika.
Choć Ayumu nie spodziewał się zastać Tsukiko w ogrodzie, szukając kontaktu z nią, polubił wieczorne spacery po ogrodzie. I to tam teraz szukał wytchnienia.
– Mogłeś zginąć – zabrzmiał w ciszy głos Tsukiko.
– Nie było takiej możliwości – zaprzeczył pewnie Ayumu. – On widział we mnie samuraja, który umie tylko mówić. Nawet nie pomyślał o tym, że mogę być mistrzem.
– A jesteś?
– Nie chodzi o to, czy jestem, czy nie, ale o to, jak jestem postrzegany. Im ktoś jest pewniejszy siebie, tym mniej ostrożny. A ja wykorzystuję słabości innych.
– Mimo to nie musiałeś się wtrącać. Wielu stanęłoby w obronie mojego honoru.
– Wiem. Niemniej jednak to ja nadal staram się o twoją rękę, Tsukiko-san. Kim bym się okazał, gdybym nie zmył twojej hańby krwią Feniksa?
Tsukiko jeszcze nigdy nie słyszała, by Ayumu mówił tak twardym tonem, pewnym i stanowczym. No i był uparty, co zauważyła wcześniej. Ruszyła przed siebie, do kępki śpiących hortensji. Ujęła jeden z zamkniętych kielichów i schyliła się, by go powąchać.
– Jesteś jak ten kwiat – rzekł Ayumu miękkim tonem. – W słońcu widać jego prawdziwe oblicze, które teraz w mroku jest ukryte. Tak samo ty ukrywasz piękno za zasłoną obojętności.
– Chciałabym móc powąchać te kwiaty, cieszyć się ich żywym pięknem. Ale w nocy już śpią, a ścięte szybko więdną.
– Nie masz aż tylu zajęć, abyś nie mogła wyjść do ogrodu.
Tsukiko nie od razu odpowiedziała. Wciąż trzymając kwiat złożyła zaklęcie i nastała cisza.
– Słońce rani mnie równie skutecznie, co ostrze. Na pewno słyszałeś już, że jestem przeklęta.
– Zwykłe plotki.
– Nie plotki, lecz prawda. Jestem przeklęta, jak była moja matka i będzie moja córka. Stanę się przyczyną nieszczęścia dla mężczyzny, który zechce się ze mną związać.
– Wiesz, czym się zajmuję. Nie dbam o przyszłość, ale cieszę się chwilą. Mogę nie dożyć dnia naszego ślubu. Ale chcę wiedzieć, że on nadejdzie.

Drzewa klonu obsypały się żółcią i czerwienią. Natura rozpoczęła przygotowania do zimowego snu, a ludzie gromadzili zapasy. Wiatr przynosił mroźne podmuchy znad gór i nawet ciepło Pani Amaterasu nie docierało do ziemi silne.
Wokół pałacowej kapliczki zebrało się tylko kilka osób; najbliższy przyjaciel Ayumu, kilkoro kolegów Tsukiko z akademii, których nie przerażała jej odmienność. I stary shugenja, który pamiętał matkę Soshi. Nie było za to nikogo z rodziny zarówno pana młodego, jak i panny młodej.
Gdy tylko ostatnie promienie słońca schowały się za horyzontem, Soshi Bantaro przyprowadził odzianą w biel Tsukiko do świątyni. To on oddawał ją Ayumu i przyjmował go do rodziny. Wiedział, ile dla niej znaczy służba w Kyuden Soshi, a sam nie mając domu nie miał dokąd jej zabrać.
Tsukiko i Ayumu byli ze sobą szczęśliwi, cieszyli się każdym dniem, który mogli spędzić razem. Niestety to ich szczęście nie trwało długo.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: L5K | Legenda



Czytaj również

Jigoku
Piekło w Szmaragdowym Cesarstwie
Legenda - David Gemmell
Stary człowiek i może!
- recenzja
Khaki Play: Prezentacja Legendy Pięciu Kręgów
O orientalnym fantasy opowiada Bartosz 'Nurgling' Czapnik

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.